Hossa w USA po ścianie strachu się wspina…
Publikacja do Equity Magazine nr 42.
Ponad 9 lat hossy, 110 miesięcy wzrostów S&P 500, to równolegle czas, kiedy doświadczyliśmy ledwo 4 korekty, z czego największa z nich miała zasięg 21%. Mimo tych spadków, w tym samym czasie indeks wzrósł o łącznie około 300%.
I tu aktualnie wyjątkowo często spotykam się z oczekiwaniami, przyjścia wielkiego załamania cen. Wielu z nas pamięta jeszcze rok 2008, kiedy indeksy spadły o ponad 50%! Ten kto chciałby wejść na rynek amerykański, wstrzymuje się z decyzją, bo przecież spaść MUSI, a ryzyko wejścia po tych cenach jest zbyt duże.
W tym artykule spróbuję zmierzyć się z powszechnymi komentarzami i przekonaniami, że na rynku USA jest za wysoko i za chwilę przyjdzie załamanie. W mojej opinii korekta może przyjść w każdej chwili, to jasne. Prawdę mówiąc to mamy właśnie za sobą takie 15% zejście z przełomu lutego-marca, ale wielkiego załamania bym się nie spodziewał. Już tłumaczę dlaczego:
Na początek trochę historii:
Ostatnie 68 lat indeksu SP500 to:
46 korekt
do 15% 31
15-20% 6
20-30% 4
30-40% 2
40-50% 2
50-60% 1
Ta statystyka pokazuje, że o ile korekty do 20% są czymś absolutnie normalnym i mogą mieć swój początek o każdej porze dnia i nocy, o tyle załamania rzędu 40% i więcej, to już raczej grubsze tamaty, które mają szansę wydarzyć się średnio raz na pokolenie. Zatem jest szansa, że ta część z nas, których pamięć sięga bessy z 2008 roku lub bessy internetowej, być może doświadczy w swoim życiu jeszcze jednego lub dwóch takich załamań. Choć wcale nie jest to też takie pewne.
I możemy się oczywiście ekscytować najświeższymi newsami, że Trump wprowadza cła na nowe produkty, czy czymkolwiek innym, co jest w danej chwili podkręcane medialnie i zasiewa wątpliwości w naszej psychice inwestora, ale efektem w mojej ocenie będzie raczej korekta 15% -20% rynku (co zresztą już się zmaterializowało), niż jakieś duże załamanie.
Kto zresztą chciałby przeceniać zbyt mocno najlepsze spółki amerykańskie z wieloletnią tradycją wypłacania coraz wyższych dywidend? Nie ma takiej siły (o ile w samej spółce nie dzieje się nic niepokojącego), co by mogło spowodować, żeby wycena mega zyskownych korporacji, z tonami gotówki na kontach, mogła spaść w krótkim czasie o połowę. Być może zbyt mocno jesteśmy w naszym myśleniu przywiązani do rodzimego rynku? W Polsce na giełdzie mamy ledwo 16 spółek, które mogłyby się pochwalić wzrastającymi przychodami od co najmniej 10 lat z rzędu (10 consecutive years). Jest to więc garstka całego rynku giełdowego, a tym samym bardzo mało jest spółek, w które można by rozważyć prawdziwą inwestycję w wartość. Raczej spełniają swoją rolę jako kandydaci do rozważań o spekulacji.
Spółki w Stanach to natomiast zupełnie inna jakość. Mówimy tu o gigantycznych, globalnych firmach, ze stabilnymi zyskami, w które po prostu warto inwestować na długi okres. Dlatego jestem przekonania, że prędzej przed nami 2 lata bokiem, co wychłodzi rynek i uracjonalni niektóre wyceny, niż to, że S&P500 w najbliższych latach przeceni się o 50%, czego wszyscy wydają się teraz bać lub po cichu oczekiwać ?
Drugi mój argument dotyczy bardziej sfery emocjonalnej.
Spójrzcie na 2007 rok (kto pamięta). Czy wtedy ktokolwiek w mediach mówił o zagrożeniach dla rynku akcji? Czy mieliśmy wtedy od szczytu jasne i klarowne powody dla których spada? Zupełnie tak nie było. W mediach nawet wiele tygodni po szczycie panowała euforia i dominowały przekonania, że rynki mają przed sobą jeszcze wiele lat prosperity, a faktyczne powody dla których rynek wszedł w bessę i czym są CDS’y (credit default swaps – instrument finansowy, który stał się zapalnikiem dla globalnego kryzysu oraz jak działa ten cały system), opinia publiczna dowiadywała się znacznie, znacznie później.
Dzisiaj z perspektywy inwestora z jako takim 12 letnim doświadczeniem, bardziej poważnie obawiam się o przyszłą kondycję rynku, gdy zauważam na nim oznaki euforii (w mediach, w opiniach inwestorów), niż gdy Trump wrzuca jakiś negatywny post na Tweeterze.
Ale wracając do liczb: tak jak napisałem na początku, w ciągu ostatnich 9 lat, wydarzyły się tylko 4 korekty, z czego największa miała zasięg 21%. Dla porównania pomiędzy latami 1974, a 2000 SP500 wspinał się ku górze, bez dłuższych przerw, przez ponad 25 lat. Łącznie w tym czasie wzrósł 2400%. Także według mnie, o ile opierasz swoje inwestycje o stabilne spółki dywidendowe i liczy się dla Ciebie przychód, jaki są w stanie wygenerować Ci Twoje akcje, niż papierowe zyski z wyceny, czekanie może się zwyczajnie nie opłacać. O ile koncentrujesz się na wybieraniu dobrych spółek dywidendowych, to większe znaczenie odegra dla Ciebie „time in the market”, niż „market timing”.
I nie napisałem tego artykułu, żeby namawiać Cię w tej chwili na rynek amerykański (nie tym razem ;). Raczej po to, żeby pokazać, że ten strach związany z obawą o wejście, również odbiera Ci zyski. Kończąc: strach i niepewność nie odejdzie. Nie pamiętam w historii momentu, kiedy ze świadomości inwestora zniknęłyby obawy o rynek, o spółki, o koniunkturę gospodarczą. Chyba, że był to 2007 rok, czyli faktyczny moment kiedy było już za późno i rzeczywiście nie warto było wtedy zaczynać swoich inwestycji…